I Bieg z Pierwszej Stolicy do Stolicy 10 – 12.01.2020

RELACJA BUSA C

Moją relacje z przysłowiowej roboty jaką miał do ogarnięcia bus C zacznę od przedstawienia składu i odcinków które w formie sztafety mieliśmy do pokonania.

Kierownikiem naszego zespołu był Andrzej Strzyżewski. Naszą mini drużynę uzupelnili: Marcin Pieczątkiewicz, Michał Szarzyński, Bartek Aleksandrowicz, Radek Zbierski, Norbert Hołderny, Beata Woźniak i Wojtek Stefański.

Po uroczystym przywitaniu ekipy z Trzcianki koło przejazdu kolejowego niedaleko Zdziechowy, dotarliśmy na gnieźnieński rynek skąd punktualnie o godzinie 15 sobotniego popołudnia ruszyła sztafeta z pierwszej stolicy do stolicy. Przy blasku fleszy mijając licznie zgromadzonych fotoreporterów przebiegliśmy na Wierzbiczany. Naszym głównym zadaniem było” zrobienie” odcinków od Chodowa do Woli Stępowskiej oraz od Kopytowa do Studia Wielkiej Orkiestry w Warszawie. Zarówno w samochodzie jak i na całej trasie biegu humory dopisywały. Radość była ogromna pomimo konkretnej ilości przebiegniętych kilometrów.

Bus C rozpoczął swoją robotę o godzinie 5 rano w niedzielę. Przemierzając od zmierzchu do świtu lokalne ścieżki i główne polskie drogi dotarliśmy do Woli Stępowskiej, gdzie ku naszemu zdziwieniu śniadaniem przywitała nas Pani Sołtysowa, która ugościła nas kanapkami, kawą, herbatą i ciastem. Nagle u sołtysowej był cały nasz bus, do tego bus A i chłopaki z kampera. Jeden z nich wpadł nawet z ukulele i zaczął grać . Zabawa przednia. Po śniadaniu czekał nas prysznic i obiad w Uroczysku Michałów. Popołudniu nastąpiła chwila drzemki, kawa, przepak i w drogę.

Wieczorem zaczęło być zimno a my w gorącej atmosferze ruszyliśmy w ostatni etap z Kopytowa do Warszawy. Będąc już w Warszawie przy rondzie Tybetu dołączyli pozostali runnersi i całą ekipą biegliśmy do Jurka Owsiaka.

W namiocie TVNu gdzie było całe mobilne studio orkiestrowe było jeszcze więcej fotoreporterów, radości, euforii. Było wejście live na antenę, podziękowania i ogólnie petarda. Po drodze zebraliśmy mnóstwo pieniędzy i z przeświadczeniem dobrze wykonanej roboty wróciliśmy do Gniezna.

Bartek Aleksandrowicz

RELACJA BUSA B

Krzysztof zbierał nas wszystkich od g. 20.00. Miały być mercedesy, ale nie zgadzał się znaczek na grillu. W środku też nie wyglądało to na mercedesa. Podobno grupa A miała wypasiony bus. Grupa C miała gorszego busa od nas, bo nie miał on radia. Nasz miał, choć nikt nie znał kodu. Stwierdziliśmy wspólnie, że mimo braku kodu do radia jakoś damy radę do Warszawy.

Maciej cały czas gadał i było pewne, że nie zaśniemy. Byliśmy przy tym mocno podekscytowani samym biegiem, ale to głównie przez Macieja nikt nie zmrużył oka. Dojechaliśmy w końcu na zmianę z grupą A. Pogoda biegowa, ciemno i zimno. Pierwszą zmianę miał Piotr, Krzysztof i Asia. Szybko założyli flagi i z uśmiechem ruszyli w trasę. Trochę im zazdrościliśmy, że są już na trasie. 20 km zleciało im raz dwa. Biegli na dość ruchliwej trasie, w okolicach kopalni węgla brunatnego w Kleczewie. Ruch był duży, bo kopią tam na potęgę.

W tym czasie busa kierował Maciej, który, jak się okazało, znał kod do radia, ale tylko jakiegoś włoskiego. Kolejna zmiana to Adam, ja i Maciej. Zaczęliśmy od osobliwej stacji paliw w Sompolnie, gdzie lokalna młodzież spotyka się by wspólnie pobiesiadować bez alkoholu. Kamper z naszą WOŚPową ekipą też tam był. Zawsze czekali w miejscu zmian. W gminie Babiak dołączył do nas szef miejscowego WOŚPu z kilkoma osobami i biegł z nami ponad 10 km. Jeszcze bardziej nas zaskoczyło to, że w samym Babiaku czekało ok. 30 osób. Dla przypomnienia była wtedy godzina 1.30. Dobrze, że siatkarki grały tego wieczoru 5 setów, bo kto by tyle na nas czekał.

Na ostatniej zmianie był Andrzej, Przemek i Marcin, więc spodziewaliśmy się, że narzucą tempo. W końcu chcieli jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Na trasie złapał ich jeden biegacz z córkami, które podobno nie dawały mu spokoju i koniecznie chciały nas dopingować. Andrzej uwiecznił to zdjęciem i postem na facebooku, który musiał później edytować. Andrzej się zarzekał, że przez 5 lat nie siedział tyle na facebooku co przez ten jeden weekend.

Po zakończeniu zmiany i przekazaniu pałeczki, tzn. flag WOŚPu grupie C, pognaliśmy do hotelu.  Hotel okazał się bardzo przytulny. Każdy marzył o prysznicu i szybkim pójściu spać. No, prawie każdy, bo niektórzy położyli się spać o 7.00 rano. Chwile później, tj. po g. 8.00 było już uszykowane dla nas śniadanko. Drożdżówki smakowały jak po dobrym biegu, była kawka i herbatka. Andrzej z Marcinem i Przemkiem poszli pomorsować, choć woda była do kolan. Podobno gdzieś w głębi stawu woda mogła sięgać do gaci, ale nie chcieli sprawdzać. Na obiad pomidorowa, kurczak z pyrami i wodnity kiszony ogórek. Bardzo smacznie. W międzyczasie dotarła grupa A, która wcześniej zatrzymała się u pani sołtys na sytym śniadaniu. Pożegnali nas mili właściciele, ich psy i koty. Mogliśmy ruszać dalej.

Entuzjazm był jeszcze większy niż w sobotę. Maciej nadal dużo gadał. Dojechaliśmy do Sochaczewa, gdzie mile przyjął nas zamiejscowy oddział WOŚP. Tam też się najedliśmy. W sumie nikt się nie spodziewał, że wszędzie będzie tyle jedzenia. Za rok pewnie weźmiemy tylko wodę. Z Sochaczewa mieliśmy eskortę i żwawym krokiem ruszyliśmy ulicami miasta. Andrzej nadal walczył z facebookiem i prawie upuścił telefon (mamy nagranie). Po kilometrze ktoś zapytał kto prowadzi nasz bus, bo w sumie biegło nas podejrzanie dużo osób. Na szczęście w busie został Adam i go poprowadził. Dalej od Sochaczewa biegł Piotr, Krzysztof i Asia. Te 10 km zrobili umówionym tempem. Było jeszcze ciepło, jasno i przyjemnie. Dołączył do nich jeden biegacz, który biegł dalej naszą zmianę. Adam, ja, Maciej i jego włoskie radio biegliśmy dalej w stronę Błoni. Na stacji benzynowej zmienili nas Andrzej, Przemek i Marcin. Na postoju ci, co nie biegli skosztowali żurku. Wyborny. Najlepszy jaki tego dnia jadłem. Trzecia zmiana miała kiepską trasę bez chodnika, aż my w busie zdziwiliśmy się, że trzeba było tak długo na nich czekać. Na koniec ich zmiany został do Warszawy dystans 25 km.

Dojechaliśmy do jakiejś warszawskiej stacji paliw, każdy się na swój sposób odświeżył i wypił kolejną pyszną kawę. W umówionym miejscu na rondzie Tybetu byliśmy 1,5 h przed sztafetą. Trzeba było czekać. W końcu gdy ostatnia grupa dotarła, zrobiliśmy sobie wspólną fotkę, tzn. zrobił ją jakiś wolontariusz WOŚPu, który ewidentnie był zaskoczony i wzruszony tym, że nas spotkał. Ruszyliśmy do studia TVN – wspólnie 3 grupy i starosta gnieźnieński, który dołączył do nas w Warszawie. W studio byliśmy ok. 22.00 czyli planowo – jak w szwajcarskim zegarku. W środku było gorąco, nie tylko przez ogrzewanie, ale i panującą tam atmosferę. Udzielało się wszystkim. Samo studio, szybkość prowadzenia programu i jego otoczka zrobiły na nas ogromne wrażenie. Cieszyliśmy się jak dzieciaki, że możemy w tym uczestniczyć, być w sercu tego WOŚPowego serduszka. W naszej biegowej zrzutce było ponad 10 tysięcy złotych. Weszliśmy na antenę o 23.17, czyli o tej godzinie, o której mieliśmy wejść. Szok. Żeby każdy był tak punktualny, jak Jurek Owsiak. Skakaliśmy, krzyczeliśmy i cieszyliśmy się z tego, że tam jesteśmy tak głośno, że nikt nie usłyszał, jak Heniu mówiąc o kwocie zebranej przez Gniezno jorgnął się o jedno zero. I nie to po przecinku. Audycja to była chwila, ale nikt z nas jej nie zapomni. Pożegnaliśmy się, wyszliśmy ze studia i zamówiliśmy ubera, żeby dojechać do ronda Tybetu. No nie… Oczywiście, że nie. Pobiegliśmy. Z ronda Tybetu ruszyliśmy busem po północy. Po drodze był pitstop w MacDonalds. Nikt nie miał odwagi zamówić żarcia, w końcu sami sportowcy, ale jak jeden wziął zestaw, to okazało się, że wszyscy głodni. W domu byliśmy szybko, bo Krzysztof sprawnie nas dowiózł.

Była to świetna, niezapomniana przygoda, duże wyzwanie organizacyjne, rewelacyjna forma promocji miasta Gniezna i oczywiście niekonwencjonalny sposób udziału w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Grzechem byłoby tego nie kontynuować. Myślę, że za rok widzimy się w kolejnej odsłonie sztafety.

Tomasz Dzionek

RELACJA BUSA A

Sztafeta WOŚP z pierwszej stolicy do stolicy!

Siedzi sobie człowiek spokojnie w fotelu i wchodzi sprawdzić, co tam Nasz „fejsbuniu” dziś prezentuje, czym dziś nas poczęstuje, jaką dawkę zbędnych informacji w sobie zawiera, ale też zaskoczy Nas czasem,tak prawdę mówiąc nawiasem. Przewijamy tę linię czasu, by dostrzec post z pozoru dość błahy, lecz gdy zagłębiłem się w jego arkany, byłem już całkiem w nim pogrzebany. Czytam sobie komentarze w których entuzjazmu nie brakuje i już gęsią skórkę na rękach czuje. Nie zastanawiając się wiele wysyłam mail ze zgłoszeniem, by rozkoszować się do Warszawy biegiem. 

Po samym wysłaniu maila nie liczyłem na zbyt wiele, gdyż nie wiele było danych o samym projekcie i tak naprawdę liczyłem, że to będzie jakaś spontaniczna akcja, bez większego organizacyjnego porządku. Post i zgłoszenia do biegu odbywały się w świątecznym czasie i nie było zbyt wiele czasu na rozmyślania nad tym, a dodatkowo u mnie dochodził nawał pracy, który kompletnie mnie pochłaniał. Nie stanowiło to dla mnie większego problemu, gdyż kiedyś sam inicjowałem takie akcje, jak wyjazd pociągiem do Torunia i bieg do Gniezna bez suportu. Pozostało tylko czekać na informację od organizatora o dalszych krokach. 

Moje czekanie nie było zbyt szczegółowe i obarczone większym czuwaniem, gdyż dopiero jak spotkałem na Wigilijnej Dyszce Leszka i Joasię, to się dowiedziałem o spotkaniu organizacyjnym, które miało odbyć się w dniu 2 stycznia br.. Przez chwilę napędzili mi stracha, że będę miał koszulkę o rozmiarze M, co przy mojej wadze 90 kg, byłoby co najmniej krępujące ☺ Zapisałem w moim podręcznym systemie operacyjnym typu „mózg”, że należy się na spotkaniu stawić i zobaczyć, jakie tajemnice kryje ten projekt. 

Nadszedł 2 stycznia i melduję się w Hali im. Mieczysława Łopatki na spotkaniu organizacyjnym, by spotkać mnie podobnych, którzy zechcieli brać udział w tym projekcie. Nie będę ukrywał, że oczekiwałem więcej twarzy ze środowiska ULTRA, ale też nie zdziwiłem się z ich braku, gdyż ULTRA rządzi się swoimi prawami i swymi ścieżkami chadza. Samo spotkanie przebiegało płynnie i bardzo szybko rozwiano me przekonanie o spontanicznej organizacji, gdyż tu praktycznie wszystko dopięte na ostatni guzik z najmniejszymi detalami. W tym miejscu naprawdę muszę chylić czoła, przed ekipą odpowiedzialną za planowanie, bo spisała się znakomicie. No to nie pozostało nic innego, jak dostosować się poziomem i wykonać swą robotę jak należy. Nim jednak ruszyliśmy z buta, to trzeba było podzielić się na trzy grupy, a zaproponowano dobrowolny podział i tym samym nie wyrywając się trafiłem do grupy nr 1. W grupie tej trafiłem do takich osób jak Leszek i Joasia, których znałem tylko z biegania a głównie ze wspólnych biegów u Wasyla, gdzie Oni zawsze są charakterystyczną parą, a ich znakiem firmowym jest wieczny uśmiech. Następnie los przydzielił do grupy Mariusza, którego znam z widzenia od 10 lat, gdyż jak zaczynałem biegać, to często mijałem go na drodze do Wełnicy, by z czasem spotykać go na imprezach biegowych, których troszkę się przez te lata uzbierało. Nie ukrywam, że do dziś podziwiam Mariusza za wyniki, bo budzą one szacunek nie tylko mój, lecz zapewne większości gnieźnian. Grupa została wzmocniona przez Szymona, którego znałem tylko ze zdjęć z moim dobrym kompanem Patrykiem i wiedziałem, że jest szybkim zawodnikiem, lecz to, tylko tyle i aż tyle. Nim zdążyliśmy dobrze się podzielić na grupy, to już wybraliśmy kierownika, którym został Tomek, taki nasz przedstawiciel wojskowy, choć mundur w tym wypadku nie był obowiązkowy. Tomka miałem przyjemność poznać na spotkaniu z Darkiem Strychalskim, gdzie wspólnie przemierzyliśmy kilkanaście kilometrów po ścieżkach Naszego miasta i wiedziałem, że równy z Niego gość. Reszta naszej ekipy została do Nas przydzielona aneksem i pozostało czekać na ich poznanie, przy okazji startu tego biegu. 

Z naszej strony wszystko gotowe i możemy sobie buty przygotować na bieg, by wyglądały jak nowe. Dni mijają nieubłaganie i zapowiada się niezłe szuranie. W tym miejscu muszę dodać, że tak się złożyło, że na Gołąbkach Wasyl skakał, aż miło. Nie mogłem sobie odmówić, by z Wasylem sobie czwórki pobudzić. W dniu 11 stycznia tak się złożyło, że GP u Wasyla było i trzeba było „dyszkę” przed WOŚP-em wykręcić po lesie, a później niech nóżka już do Warszawy poniesie. Na biegu u Wasyla nie tylko ja kilometry zaliczyłem, ale w walce o tytuł przebrania karnawałowego wcale się nie liczyłem. W tym prym Leszek i Joasia wiedli i po raz kolejny tytuł zwycięzców posiedli. Ogromnie im gratuluję i też kibicuję, bo w tych kiecach i pantalonach nie łatwo się przebiera nogami. Ale najważniejsza jest zabawa i satysfakcja z takiego biegania, co w pewnym sensie Nas pochłania. 

Z Gołąbek szybko do domu wracać trzeba, następnie przebieranie, ostatnie pakowanie, jeszcze rzeczy sprawdzenie i czas na miejsce zbiórki ruszenie. Nim jednak do busa wbiję, to rosół mam „Za drzwiami” zamówiony i już żołądek pobudzony, bo czeka mnie jeszcze troszkę biegania, a nic nie jadłem od rana. Mija godzina czternasta a ekipa biegnąca z Trzcianki wbiegła do Naszego miasta. Połykając kolejną łyżkę rosołu, kibicuję wbiegającym, lecz dalej delektuję się tą gorącą strawą, by za chwilę cieszyć się samemu tą zabawą. Ktoś może rzec, jaka zabawa, przecież to wysiłek, kilometry do pokonania i całkiem dużego rozmiaru wyzwania. No trudno się z tym nie zgodzić, lecz znając swe możliwości wiedziałem, że uśmiech na dobre u mnie w tym przypadku zagości. Kończę swą strawę i już żegnam obsługę, by udać się w drogę do Warszawy, czyli obecnej stolicy a właśnie odszedłem od stolnicy w pierwszej stolicy. 

Start sztafety! A nie widać mety, bo długa droga do pokonania i akcji szczytnej promowania. Na rynku mamy lekki szum, chodź ludzi kręci się wiele, to tłumu nie mamy, ale wcale się z tym nie borykamy. Szybko się organizujemy i godziny startu sztafety oczekujemy. Nasza grupa idzie na pierwszy ogień, ale tak to organizatorzy pięknie wymyślili, że wszyscy razem zaczynali i kończyli! Więc tym samym wszystkie ekipy podziękowały ekipie z Trzcianki, by ruszyć w dalszą trasę i brać się z dystansem w szranki. Godzina zero wybiła i sztafeta ruszyła z rynku gnieźnieńskiego, by dobiec do Placu Teatralnego w Warszawie. Styczeń mamy w pełni a pogoda Nas rozpieszcza i dzięki niej cieszymy się z jasnego nieba, które w pełnej zgodzie z WOŚP-em odprowadza nas do granic Gniezna, a tam kolejne zgromadzone osoby, które przybyły na start by Nas wesprzeć w tym projekcie, kończą swój bieg i pozostajemy na trasie z kilkoma śmiałkami a raczej śmiałkiniami, bo o paniach mowa. Dziewczyny biegły z Nami, tak długo jak starczyło im sił i za to im bardzo dziękujemy, bo to tylko utwierdzało Nas w przekonaniu, że ten projekt ma znaczenie dla ludzi i warto się angażować. Kończę swą pierwszą zmianę w Kędzierzynie k/Gniezna i tym samym mam już 20 km w nogach, bo dyszka u Wasyla weszła pięknie. Na trasę rusza kolejna zmiana, a My ruszamy Naszym busem do Witkowa, by po drodze zaliczyć zakupy u Glanca, a tam wpadają drożdżówki nie tylko dla Nas, ale też dla tych biegnących na aktualnej zmianie. 

WITKOWO, co robi BIEGA

Dojeżdżamy do rynku w Witkowie, a tam impreza na całego, bo „Witkowo Biega” już na Nas czeka i grzeje swe podeszwy, by Nam towarzyszyć na kolejnym etapie tej pięknej podróży. Busem na rynku parkujemy i czujemy tą atmosferę, co podkręcana jest muzyką oraz okrzykami i brawami kibiców, których tu nie brakuje. Impreza toczy się w najlepsze, gdy my czekamy na 2 zmianę z Naszej ekipy, która właśnie zmierza w kierunku witkowskiego rynku. Mamy tutaj okazję do poznania się z resztą Naszej ekipy a są Nimi Ala, Maciej i Łukasz. Nadchodzi czas trzeciej zmiany w Naszej ekipie, gdy do rynku dociera Szymon, Leszek, Mariusz i Joasia. W tym miejscu dodam, że Szymon nie biegł w Gołąbkach i na dzień dobry wykręcił 20 kilometrów, co tylko potwierdza, że ekipa potrafi się bawić. Na rynku w Witkowie niezła feta, ale też zbiórka i promocja WOŚP trwa w najlepsze. Krótka sesja fotograficzna i czas na kolejny etap, który prowadził do Powidza. Ekipa trzecia wyruszyła w asyście Witkowo Biega i podążała do bram bazy wojskowej w Powidzu. Natomiast my ruszyliśmy busem do jej bram, by przygotować się do kolejnej zmiany. Droga szybko mija i meldujemy się pod jednostką wojskową. W tym miejscu dodam, że biegaczy eskortował Kamper oraz wóz techniczny. Nie da się też pominąć wozów policyjnych, które eskortowały Naszą ekipę praktycznie do Powidza, za co dziękujemy, gdyż była to inicjatywa Komendy, która wyszła z założenia, że warto zabezpieczyć to przedsięwzięcie. 

Powidz – Anastazewo

Minuty mijają a sztafeta się zbliża, więc trzeba się szykować do kolejnego etapu. Przebrani w suche rzeczy, sprawdzamy jeszcze oświetlenie i elementy odblaskowe. Sprzęt gotowy, więc czas na rozgrzewkę, a ta odbywa się w rytmie muzyki, którą zapewniła ekipa biegaczy z Powidza. Wnet pojawiają się światła i już widzimy nadbiegającą ekipę. Następuje szybka wymiana plecaków z flagami i już jesteśmy gotowi do dalszej podróży, ale najpierw sesja fotograficzna i kilka rytmów w takt ogarniającej nas muzyki. Zmianę kończyli Ala, Łukasz i Tomek a na kolejną zmianę ruszam z Szymonem i Maciejem w asyście części biegaczy z Witkowa i Powidza. Biegniemy do rynku w Powidzu, by tam wykręcić kółeczko i lecimy w kierunku Przybrodziana, a tam dołączają do Nas kolejni biegacze. W tym miejscu eskortuje nas Straż Pożarna i troszkę nam powietrze gęstnieje od efektów spalania mieszanek typu Disel. Biegniemy w kierunku Anastazewa, a tam czeka na Nas przysłowiowa granica. Po ponad 12 kilometrach docieramy do kolejnego miejsca zmiany, a tam fotka i problem nieprzewidziany, gdyż od jednego ze stelaży odrywa się pasek i mamy problem techniczny z flagą. Na miejscu dzielnie walczymy i prowizorycznie wiążemy pasek plecaka, by misja mogła dalej trwać. Na kolejny etap ruszają Joasia, Leszek i Mariusz. Reszta ekipy pakuje się do busa i rusza na kolejne miejsce zmiany, ale po drodze odwiedzamy stację paliwową a na nią przybywa Nasza ekipa biegnąca i zabawia z Nami tam chwilę, by skorzystać z toalety, pozbierać datki i pozwolić na tankowanie aut przez ekipę wspierającą. Po tym wspólnym spotkaniu ruszają dalej, by dopełnić swej misji a My udajemy się na kolejne miejsce zmiany. W tym miejscu czas na zmianę Ali, Łukasza i Tomasza, lecz kolega Łukasz musiał po pierwszej swej zmianie zrezygnować z udziału w dalszej misji i tym samym na ostatni etap sobotniej podróży dla Naszej ekipy wyruszyła para, czyli Ala i Tomasz. Przed Nimi kilometry pomiędzy 50 a 60 km trasy, gdzie mają na nas czekać przedstawiciele ekipy z 2 busa. 

Koniec I etapu trasy

Po chwilowej asyście biegnącej Ali i Tomka, ruszamy szybciej na miejsce przekazania Flag. Parkujemy przy zatoczce autobusowej w miejscowości Genowefa, bo to tu nastąpi zmiana grup. Po chwili na miejsce dociera bus numer 2 i witamy się z kolejnymi pozytywnymi świrami, którzy rozpoczną za kilkanaście minut swą przygodę z tym projektem. Oczywiście wiemy, że każdy z nich także wystartował z Nami z Rynku i odprowadził Nas do granic Naszego miasta, ale to teraz nastąpi ich początek zadania, które mają do wykonania. Widać, że mają dreszczyk emocji i też wkręcają się w tą atmosferę, która jest bardzo, ale to bardzo wesoła. Czekamy na Alę i Tomka, którzy walczą z ostatnim odcinkiem Naszego I etapu. Nadchodzi ten moment, w którym dobiegają, a to oznacza przekazanie flag i teraz grupa druga zaczyna swój bieg. Nasza ekipa pakuje się do busa i ruszamy w drogę powrotną do Gniezna, ale nie wszyscy, gdyż Leszek i Joasia zostają z ekipą wspierającą, by zmienić kierowcę kampera, gdyż ten nie spał już ponad dobę. Wracamy w mniejszym gronie do pierwszej stolicy, ale nie widać po Nas zmęczenia, choć każdy ma w nogach ponad 20 a nawet 30 kilometrów. Większość z Nas aktywnie wspiera akcję na stronie wydarzenia i serce się raduje, jak widzę, że wielu znajomych kibicuje Mi i temu projektowi. Oglądamy relacje Live, które były zamieszczane przez wóz ekipy wspierającej, a te pokazują jak bawi się Witkowo, jak bawi się Powidz, jest bardzo sympatycznie. 

Koniec dnia pierwszego

Wracamy do domów około 24, a tu trzeba jeszcze pranie wstawić, szybki prysznic, siadam w fotelu i zasnąć nie mogę. W końcu kładę się do łóżka i powoli odchodzę do krainy wiecznych łowów. Gdy my smacznie śpimy, ekipa 2 biegnie na trasie, a ekipa nr 3 pakuje manatki i zapewne rusza na 120 kilometr trasy, by przygotować się do przejęcia Flag od swoich poprzedników. 

Dzień II – WOŚP już napiera pełną parą

Pobudka, godzina 7.30, wyskakuję z łóżka a nóżka sama chodzi i już czeka na kolejne tupanie. Kawa, szybkie śniadanie, ponowne pakowanie i w końcu ubieranie. Godzina 9.oo zbliża się nie ubłaganie, więc czas ruszyć na miejsce zbiórki i nim będę miał z górki, to po drodze zaliczam schody na Dolinie Pojednania, a jest ich tam dużo do pokonania. Wchodzę na płytę rynku a tam już wozy kolorowe i bojowe, więc to oznacza, że ekipa WOŚP już działa na całego, a ty też masz w tym udział kolego – taka to myśl przeleciała przez mój procesor. Schodzę ulica Tumską w stronę katedry i dzwonek telefonu przerywa ciszę, a tam głos Tomka słyszę, bo już czekają na mnie. Po chwili wskakuję do busa, a Tomek szybko rusza, bo po drodze odebrać jeszcze żurek mamy od pewnej Damy. Żurek ląduje w busie a termometr pokazuje temperaturę minimalnie na plusie, co oznacza, że ekipa numer 2 w nocy cieplutko nie miała, więc zapewne żwawo napierała. Ruszamy dalej bo czasu nie mamy, a jeszcze Mariusza zabieramy z Wełnicy, a stamtąd już prosto na 180 km trasy gnamy, bo tam miejsce przejęcia zmiany mamy. W tym miejscu wspomnieć muszę, że Tomek po wypadnięciu z jego zmiany kolegi Łukasza, zmiennika załatwił wyborowego, bo żołnierza polskiego w osobie Adama, co na liście rezerwowej się znajdował i w gotowości bojowej pozostawał. Więc jedziemy prawie w pełnym składzie, bo przypomnę, że brakuje na pokładzie Joasi i Leszka, gdyż Ci w ekipie wsparcia pozostali. 

Wola Stępowska – sołtys po prawej

Droga szybo mija i wypatrujemy domu sołtysa w miejscowości Wola Stępowska, gdzie nasze miejsce zbiórki wyznaczono. Dostrzegamy tabliczkę i się zatrzymujemy, a tam już czeka na Nas owy Sołtys, lecz po chwili okazuje się, że to mąż Pani Sołtys. Zostajemy zaproszeni do domu a tam gościna na całego i pada pytanie; dlaczego nie dzwoniliście? My zaskoczeni pytaniem odpowiadamy, że nie wiedzieliśmy o konieczności informowania kogoś o naszym przybyciu. Sołtysowa była tak przygotowana na Naszą wizytę, że gdyby nie to, że za chwilę musimy ruszyć na trasę, to byśmy tam zabawili na całego. Na miejsce zmiany przybywa kamper i ekipa wspierająca oraz ekipa z III zmiany. Przejmujemy flagi, jeszcze szybkie zdjęcie z najlepszą sołtysową w Woli Stępowskiej i trzeba wyruszać na trasę.  Ruszam na trasę z Alą, Szymonem i Maciejem, by pokonać Nasz 10 kilometrowy odcinek, ale już na wstępie podjęliśmy decyzję, że większość z Nas biegnie 2 odcinki od razu, by wykręcić minimum 20 kilometrów. Taka decyzja pomogła oszczędzić Leszka i Joasię, którzy zarwali praktycznie nockę i tym samym pokazaliśmy moc grupy. Kilometry pięknie mijają a nas co chwile psy pozdrawiają swym szczekaniem. Po drodze dobiegamy do miejscowości Kiernozia, a tam w remizie miejscowy Sztab WOŚP przeprowadzał aukcje a tam nie mogło Nas zabraknąć, tym samym odwiedziliśmy mieszkańców tej miejscowości i zapewne gminy. Super uczucie, gdy widzisz te uśmiechnięte twarze ludzi, którzy będąc pod wrażeniem Naszej akcji głośno Nas dopingowali, gdy wychodziliśmy z Sali, bo czas ucieka a dystans przed nami jeszcze daleki. Choć większość wiosek nie wiedziała o tej inicjatywie, to i tak zdarzało się, że wychodzili ludzie przed domy i Nas pozdrawiała. Zdarzało się też, że lokalni „nocni wojownicy” patrzyli na nas z wymalowanym na twarzy zdziwieniem i zadawali pytanie, a gdzie biegniecie? Odpowiedź prosta – do Warszawy kolego! Wtedy lokalny „nocny wojownik” doznawał szoku i jedyne co był w stanie powiedzieć, to „o Panie” 😉 Po pierwszej dyszce Ala udała się do busa, by przygotować się do swojej trzeciej zmiany, a do Nas dołącza kolega Adam, bo też stwierdził, że musi dokręcić kilometrów. Więc Nasza czwórka leci dalej a droga tu prosta i dłużąca się, lecz My rozmawiamy o wszystkim i niczym, a czas i dystans ucieka. Droga szybko mija i nasza czwórka do miejscowości Rybno dobiega, a tam Nasza ekipa bawi się na całego. Na kolejną zmianę rusza Ala, Tomek i kontynuuje swój bieg Adam. Dala mnie, Szymona i Macieja to koniec tego etapu i tym samym przebieramy się w suche rzeczy, pochłaniamy pyszny żurek i możemy ruszać dalej, aż do Sochaczewa. 

W miejscowości Sochaczew mieliśmy kolejny punkt zmiany ekip i tym samym zatrzymaliśmy się zgodnie z wcześniejszym harmonogramem na parkingu naprzeciw Kościoła. Wtedy otrzymujemy informację, że Nasza zmiana nastąpi w Sztabie WOŚP Sochaczew, który mieścił się w bazie Hufca ZHP Sochaczew. Ekipa w składzie Ala, Tomek i Adam dobiegli do wspomnianego parkingu, by ruszyć w Naszej asyście do biura Sztabu WOŚP. Taki obrót rzeczy sprawił, że zaskoczyliśmy ekipę sztabu, która w większości składała się z harcerzy. Zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło i powitano Nas przyśpiewkami, które były dla mnie czymś nowym i zaskakującym. Zabawiliśmy tam chwilę, ale czas na kolejną zmianę i wspólne dopingowanie ekipy numer 2, która ruszała na swój 30 kilometrowy etap. 

WARSZAWA

Nasza ekipa ruszyła prosto do Warszawy, bo musieliśmy odebrać przepustki w postaci imiennych identyfikatorów dla Nas i pozostałej ekipy. Dla Nas oznaczało to, że już wcześniej będziemy mogli poczuć atmosferę panującą w głównym Sztabie WOŚP. Nie da się opisać słowami tej atmosfery, która tam panuje i śmiało mogę powiedzieć, że w tym momencie poczułem, że warto angażować się w takie akcje, bo wiesz, że żyjesz. Najlepiej mój stan w tym momencie oddaje zdjęcie, które wykonałem:

Po krótkiej wizycie w Sztabie WOŚP udaliśmy się na posiłek i pozostało Nam oczekiwać wybicia godziny 20.30, by ruszyć na miejsce zbiórki wspólnego biegu do studia całą ekipą. Nim jednak ruszyliśmy na miejsce zbiórki, to zameldowaliśmy się na Placu Bankowym, gdzie odbywało się Światełko do Nieba. Lecz zegar tyka, a do Ronda Tybetu mamy jakieś 5 km, więc czas kończyć przyjemności a trza dopełnić formalności. Ruszamy spokojnym tempem na miejsce zbiórki, lecz musimy mocno przebijać się przez tłumy ludzi, którzy celebrują ten szczytny cel i towarzyszące przy tym imprezy. 

Rondo Tybetu

Na miejsce zbiórki dobiegamy przed ustaloną godziną, a jest nią 21 a tam czeka już ekipa numer 2. Więc pozostaje jeszcze poczekać na ekipę z busa numer 3 i można śmiało wieńczyć dzieło. Po kilku minutach jesteśmy w komplecie, więc ostatnie przygotowania, grupowe zdjęcie i można ruszać w asyście kilku biegaczy z Warszawy. Droga mija dość szybko a Nasza spora grupa budzi ogólne zainteresowanie mieszkańców. Po drodze odwiedzamy Grób Nieznanego Żołnierza, by oddać honor poległym a stamtąd już bezpośrednio do Sztabu WOŚP. Tak to już meta, to koniec misji, bo dobiegamy z pierwszej stolicy do stolicy. Pozostaje jeszcze tzw. wejście antenowe, gdzie oficjalnie Nasza ekipa przekaże puszkę i kwotę uzbieraną na aukcji internetowej, która towarzyszyła naszemu biegowi. 

W tym momencie czułem, że spełniłem swój obowiązek, który zadeklarowałem zgłaszając swój udział w tym projekcie. Nie potrzebowałem już niczego więcej, a uśmiech z twarzy przemieścił się do serca, które było wypełnione Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy! Dziękuję Jurek, że jesteś i niech ta akcja trwa do końca świata i jeden dzień dłużej.

Wielkie dzięki wszystkim, którzy nawet w najmniejszym stopniu wsparli ten projekt, bo każdy gest dobrej woli się liczy. Osobne podziękowania dla mojej ekipy z busa, bo szybko się dotarliśmy i stworzyliśmy ekipę, która rozumiała się bez słów, każdy dał swe maksimum. Nie mogę nie wspomnieć, że należą się podziękowania Fundacji Młodzi w Uzależnieniu, bo to dzięki Nim projekt mógł ruszyć z miejsca, ale największe podziękowania dla Henry Team, bo to ludzie z tej ekipy wpadli kiedyś na ten pomysł – pozdrawiam -Tomasz Chełek, ty mój kompanie☺ 

Tomasz „Haszek” Polus